Depresja to przeraźliwe schorzenie. W straszny sposób zmienia ono percepcję osoby nią dotkniętej. Można powiedzieć, iż widzi ona cały świat w kompletnie czarno-białych barwach, bez cienia nadziei i radości. A jak to jest dokładnie? Oto przykład…
Budzę się rano i otwieram oczy. Myślę sobie – znowu to parszywe życie i kolejny, bezwartościowy dzień. Nie wydarzy się nic ciekawego, nic nie zmieni się na lepsze. Nie mam po prostu ku temu nadziei, nie warto jej mieć. Nadzieja boli, gdy jest niespełniona. Nie chce mi się wstawać z łóżka, bo po co niby. Co mnie czeka? Kompletnie nic. Leżę więc bez żadnego sensu i bez żadnego ruchu i nawet nie rozmyślam, bo nie ma o czym. Przypominam roślinę, która jakby przestawała sobie zdawać sprawę ze swojego istnienia. Z łóżka zwlekam się dopiero wtedy, gdy czuję potrzebę wyjścia do toalety. Nic innego nie jest mnie w stanie do tego zmusić, ale już potrzeby fizjologiczne okazują się ważniejsze. Później nawet nie chce mi się jeść śniadania, przegryzam tylko jakąś kromkę i w sumie nawet nie wiem po co.
Nigdzie się nie spieszę, bo i nie mam żadnych obowiązków. Nie mam siły ich mieć. Do pracy się nie wybieram, bo i pracy nie mam, zwolniłem się jakiś czas temu. Nie mogłem tam już wytrzymać, nie byłem w stanie podołać narzucanym na mnie obowiązkom. Czułem się okropnie, wystraszony, wiecznie zestresowany, teraz przynajmniej mam spokój. W domu też nic nie chce mi się robić. Na wszystkim zalega coraz większa warstwa kurzu, naczynia stoją niepozmywane od kilku dni. No bo co mi to da, jak się za coś wezmę? I tak to wszystko nie ma sensu, moje życie się od tego w żaden sposób nie zmieni.
Jedyne, do czego się zmuszam to wyjście do sklepu, bo przecież trzeba coś zjeść, głód w końcu zaczyna doskwierać. Nie mam jednak siły na żadne wymyślne zakupy, pakuje szybko do koszyka jakieś gotowe danie i idę do domu je odgrzać. Tak, wiem, że to tak zwane śmieciowe jedzenie, ale co z tego? I tak nie ma sensu się lepiej odżywiać a komu zresztą by się chciało stać przy garach. Dzwoni telefon – znajomy chce mnie wyciągnąć na miasto. Nie potrafię się nawet przyznać, że nie mam ochoty, więc kłamię, że mam dużo pracy w domu. Tak, jasne… Po prostu nie mam ochoty oglądać uśmiechniętych twarzy i słuchać tych durnych pytań „co u ciebie?”. Co u mnie? Beznadziejnie, jak zawsze. To chcielibyście usłyszeć?
Wieczór jest chyba najgorszy. Wtedy dopadają mnie myśli o bezsensie tego wszystkiego. O tym, jak też świat jest fatalnie skonstruowany, jaki jest beznadziejny, a ludzkie życie bezwartościowe. Najchętniej zakończyłbym to wszystko i po prostu się zabił. Nawet tego się jednak boję. Nie mam odwagi zakończyć swojego parszywego życia, więc wegetuję jak roślina w doniczce, żałosne. I tylko noc daje mi pewne ukojenie. Ukojenie polegające na tym, że gdy śpię, to po prostu nie myślę. O mnie, o życiu, o wszystkim co mnie otacza i o tym, czego nie potrafię znieść. Jest tylko jeden problem i niestety jest to problem poważny. Już jutro wszystko zacznie się całkiem od nowa…